Miasto skarbów

Arcydzieło Turnera w rękach złodziei

Na przełomie 2011 i 2012 roku furorę w Krakowie zrobiła wystawa pt. „Turner. Malarz żywiołów”. Przed Muzeum Narodowym ustawiały się gigantyczne kolejki. Ludzie chcieli obejrzeć 84 spośród ponad trzech tysięcy dzieł, które po sobie zostawił brytyjski mistrz. Okazja była niezwykła, bo spuścizna po Turnerze rzadko opuszcza londyńską Tate Gallery.

Pamięć o jego sztuce jest pod Wawelem ciągle żywa, także wśród złodziei dzieł sztuki, którym marzy się przejęcie jednego z jego płócien. W ósmym odcinku „Miasta skarbów” pojawi się niewielki, choć niezwykle cenny obraz Tunera pt. „Księżyc w nowiu”, jego późne arcydzieło. Ktoś chce go kupić od Heleny Berg i prosi Alicję o ekspertyzę. Wkrótce obraz znika, a Helena zostaje zamordowana.

Główną rolę na obrazie gra ciepłe światło zachodzącego nad morzem słońca. Zaciera się granica między wodą a niebem. Pierwsze wrażenie to spokojne zanurzenie się w bezkresnej przestrzeni wypełnionej cieniowanymi błękitami, żółcieniami i pomarańczami. Gdy przyjrzymy się obrazowi, wzrok wychwytuje majaczące w oddali budynki na wybrzeżu. Na dole widać figurki dzieci, które wpatrują się w fale. Wtedy zaczyna nabierać sensu żartobliwy podtytuł obrazu „Straciłem łódkę, nie będziesz mieć serca”.

Z najbardziej znanego autoportretu, który powstał w 1795 r., na widza patrzy energiczny, 23-letni Joseph Mallord William Turner. Ten, który namalował „Księżyc w nowiu” (1840), to już człowiek starszy, burkliwy zrzęda i ekscentryk, syty sukcesu, choć nadal przez niektórych wyśmiewany. Takiego go znamy z filmu Mike’a Leigh pt. „Pan Turner” sprzed trzech lat; malarza zagrał Timothy Spall.

Turner urodził się w 1775 r. w rodzinie londyńskiego golibrody i przez całe życie mówił cockneyem. Już jako 14-latek wiedział, co chce robić i zaczął naukę w Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych. Życie wiódł potem burzliwe, mnóstwo podróżował. Wdawał się w liczne romanse, ale nigdy się nie ożenił. Artystą był bezkompromisowym, potrafił jednak świetnie załatwiać sobie sponsorów.

Teraz Turner to narodowy brytyjski skarb. Malarz, który „ujarzmił światło i żywioły”. Na jego obrazach ścierają się siły natury, w pejzażach trudno dostrzec linię horyzontu. Malował kaskady wody, kłębiące się chmury i mgły. Fascynowało go światło. Krytycy na początku kpili, że malarzowi brakuje pieniędzy na farby i dlatego tak często używa odcieni żółci. Sztuka Turnera znajdowała jednak zwolenników, zauważono jego artyzm, analityczny zmysł i wrażliwość.

Ten Brytyjczyk, który żył w epoce romantyzmu, uważany jest za ojca sztuki nowoczesnej. Wyniósł pejzaż, dotąd uważany za tło, do rangi czystej sztuki. Interesowała go struktura powietrza, analizował rozpylone w nim krople wody, ewolucję koloru i światła. Wydobywał grozę i ulotne piękno zjawisk atmosferycznych. Jednym z jego artystycznych fetyszy było morze. Był tak oddany swojej sztuce, że np. aby namalować szalejącą na morzu burzę, kazał się przywiązać do masztu statku. Przyjaciel Turnera, poeta i pisarz John Ruskin, przekazał, że na kilka tygodni przed śmiercią, która nastąpiła w 1851 r., Turner zwykł powtarzać „Słońce jest bogiem”. Artysta został pochowany w londyńskiej katedrze św. Pawła.